Świadectwo

Ewangelia to nie temat, który wyszedł z mody. A jednak... Czy mielibyście odwagę mówić o niej w sklepie? Czy w tramwaju? Nie, prawda? Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteście świadkami Jehowy... Dlaczego wstydzimy się Boga? My,
chrześcijanie, powinniśmy żyć według Ewangelii, a tymczasem... jeżeli pamiętamy o czym mówiła Ewangelia z ubiegłej niedzieli, można to uznać za sukces...
Chętnie chodzimy na siłownię czy aerobik, żeby pięknie wyglądać. Nikt nie zaprzecza temu, ze sport jest pożyteczny. Trzeba o siebie dbać, nieprawdaż? Również w salonach piękności roi się od osób, które robią wszystko, żeby mieć przyjemną powierzchowność: fryzury, zabiegi, masaże, i kto wie co jeszcze. Wszyscy chodzimy do szkoły. Nie tak chętnie jak na basen czy do fryzjera, oczywiście. Ale w sumie, wiadomo że "trzeba się uczyć". Tak bardzo troszczymy się o ciało, tak wiele wysiłku wkładamy w kształcenie umysłu... A kto się martwi o duszę? Czy jeszcze o czymś takim pamiętamy? W notatnikach naszych dzieci, przepełnionych lekcjami tańca, języ
ków, lekcjach pływania, itd. brakuje miejsca na rzecz najważniejszą ze wszystkich: osobiste spotkanie z Bogiem... Stąd rodzi się to poczucie pustki,
nieszczęście wielu osób, które nie wiedzą nawet, że tym, czego w ich życiu brakuje jest Bóg.
Nie, wcale nie
jestem szalona ani fanatyczna. Po prostu, przeżyłam to. Podobnie jak wielu współczesnych młodych ludzi, z własnego wyboru oddaliłam się od Boga. Wydawało mi się, że go nie potrzebuję. Ale tak nie jest. Dzisiaj twierdzę, że ZMARNOWAŁAM POŁOWĘ ŻYCIA ŻYJĄC BEZ BOGA. Uwierzcie mi, doskonale wiem co mówię. A teraz? Spotkałam go, i to był ogromny wstrząs, który mnie całkowicie odmienił. Mogę powiedzieć jedynie, ze ściśniętym sercem: Panie... Wybacz mi... ja dopiero teraz zrozumiałam... Czasem wystarczy bardzo niewiele: zatrzymajcie się, odłóżcie wszystko, co wydaje wam się ważne, spójrzcie na Krzyż... On jest tam, oczekuje z miłością każdego z nas, z otwartymi ramionami... Byłam szczęśliwa i zazdrosna o moją odnalezioną wiarę. Jak ktoś kto się zakocha i strzeże tej tajemnicy zachowując ją tylko dla siebie.
W kościele Św. Eustorgiusza zrozumiałam jeszcze jedno: że to nie wystarczy. Należy dzielić radość wiary z innymi... Nie wolno nam jej ukrywać ani wstydzić się wiary, lecz musimy przekazywać ją innym, a przede wszystkim świadczyć o wierze naszym codziennym życiem, każdym czynem, każdym słowem... Prawdę
mówiąc, to seminarium powinno nazywać się "światowym", nie europejskim. (Australia i Nowa Kaledonia wcale nie znajdują się w Europie). Trafiłam do Kościoła Św. Eustorgiusza "przez przypadek", z grupą moich rodaków, którzy mieli uczestniczyć w jakimś "seminarium o komórkach parafialnych". Grupa wyjechała z Polski kilka dni wcześniej, żeby zdążyć na zamknięcie wystawienia Całunu Turyńskiego. Miałam zamiar jechać z nimi do Turynu, potem, w Mediolanie oddzielić się od grupy i zająć się moimi prywatnymi sprawami. (Do niedawna mieszkałam w Mediolanie). A okazało się, że odłożyłam na bok wszystko, włącznie z dorocznym zeznaniem podatkowym, i cały czas zostałam z nimi, w Kościele Św. Eustorgiusza, tłumacząc wykłady jakie miały miejsce podczas seminarium, odkrywałam, ku memu wielkiemu zdziwieniu, rzeczy zupełnie dla mnie nowe... wspaniałe. Przyjmowano nas tam tak gorąco, serdecznie... Msza Św. jaka trwała przeciętnie około 2 godzin wydawała mi się za krótka: przepiękny, potężny
śpiew od którego zdawały się drżeć stare mury bazyliki...modlitwa tak prawdziwa, autentyczna... żywa... a także coś co szczególnie mnie uderzyło: to jak przekazywaliśmy sobie znak pokoju. Nie było
to jakieś niemrawe skinięcie głową czy pośpieszny uścisk dłoni, (często nawet nie patrzymy na tego, kto stoi obok, albo podajemy mu rękę, jakbyśmy obawiali się nabawić jakiejś zarazy...): nic podobnego... ludzie w kościele obejmowali się ciepło, poklepywali po ramieniu,
uśmiechali się, płakali ze wzruszenia. Mediolan zawsze sprawiał na mnie wrażenie miasta chaotycznego i niegościnnego. Takiego, gdzie cierpi się na samotność, pomimo tego, że otacza nas tłum ludzi. Tam, w Kościele Św. Eustorgiusza, wcale nie
czułam się obco, pośród 450 osób różnych narodowości. Do tego stopnia, że w ostatnim dniu seminarium, zupełnie
spokojnie mówiłam o mojej przeszłości, o tak bardzo krętej drodze, która w końcu zaprowadziła mnie do Boga.

Jeszcze do tej pory nie rozumiem: jak to się stało, skąd miałam odwagę, by o tym mówić, skąd mi się brały te słowa?
Wiedziałam, że spotkam się z miłością i zrozumieniem, że nikt nie będzie mnie osądzał ani potępiał. I tak właśnie było...
O czym była mowa
podczas seminarium? Czym są "komórki ewangelizacyjne"? Otóż... Nie chodzi tu bynajmniej o chodzenie od drzwi do drzwi. Jest to doświadczenie, jakie zupełnie odmieniło parafię Św. Eustorgiusza. Proboszcz, Don Pi.Gi. (skrót od jego imion) mówi o tym z prostotą i zapałem człowieka, który ma jasny umysł i jest przekonany o prawdzie swoich słów. "Większość niewierzących nie wierzy, ponieważ nie zna żadnego chrześcijanina, albo właśnie dlatego, że go zna. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Ile jest osób, które mogą poznać Jezusa tylko i wyłącznie poprzez nas? Jeżeli ja nie świadczę o mojej wierze w rodzinie, wśród przyjaciół, w pracy, być może nigdy Go nie spotkają, a może, co gorsza, zwątpią i oddalą się od Boga z mojej winy".
"Komórki " to nic innego jak grupy osób, które spotykają się po to, aby wsp
ólnie się modlić, dzielić doświadczeniami, słuchać Ewangelii i żyć nią, wzbogacając się nawzajem. Uwaga! To nie jakieś zamknięte grupy, "towarzystwa wzajemnej adoracji" ograniczające się do tego, że są razem i jest im dobrze. Absolutnie nie.
Wszystko zaczęło się w 1986, kiedy Don Pi.Gi. pojechał na Florydę, do parafii Św. Bonifacego. Na własne oczy ujrzał wspólnotę, która żyła według
Ewangelii. Wrócił pełen entuzjazmu, opowiedział o tym swoim parafianom... Po roku trzy osoby z parafii z księdzem wyznaczonym przez Kardynała Martini, metropolitę Mediolanu, pojechały do Kościoła Św. Bonifacego. Ludzie ci zetknęli się tam ze wspólnotą, która żyła Ewangelią - radośnie, z entuzjazmem. Doszli do wniosku, że coś takiego można osiągnąć także i u nich. I po powrocie zaczęli to realizować. Rezultaty są niewiarygodne i widoczne na każdym kroku. Po co to wszystko? To proste. Don Pi.Gi. mówi: "W ubiegłych wiekach ludzie wierzyli. Zadaniem
kościoła było zachowanie ich wiary, już istniejącej. Ale dziś, kiedy w niektórych kra
jach (np. Francja, Szwajcaria) zaledwie 1% ludności uczęszcza do kościoła... po prostu nie ma czego zachowywać! Wielu ludzi oddala się od kościoła, a świat zalewa fala pogaństwa. Zachodzi pilna potrzeba nowej ewangelizacji". Tym, którzy znają język włoski i chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej, polecam książkę "Il Grande Sconosciuto - lo Spirito Santo anima le cellule di evangelizzazione" (Mondadori). Tym, którzy znajdą się w Mediolanie, radzę z całego serca, by poszli na mszę
do Kościoła Św. Eustorgiusza
. Spotkają tam polskiego kapłana. (Sant'Eustorgio, Piazza di Sant'Eustorgio - niedaleko Porta Ticinese). Na koniec... Ja nadal upieram się przy swoim: uważam, że Ewangelia nie jest tematem, który wyszedł z mody. Ani tym bardziej zarezerwowanym wyłącznie dla świadków Jehowy. A wy, co o tym myślicie?

Wanda

Jeśli chcesz napisz:

Mój e-mail:
wkapica@zetobi.com.pl